niedziela, 15 stycznia 2012

Na ciąg dalszy opowieści o przygodach na Borneo zapraszamy w Warszawie, a teraz równie lakoniczny opis wizyty na Celebesie.


Główną atrakcją Celebesu jest ceremoniał pogrzebowy w rejonie Torajy. Zainteresowani pokonują setki kilometrów samolotami, a następnie autokarami, aby finalnie trafić do jednej z torajańskich wsi na pogrzeb. Uroczystość nie ma jednak wiele wspólnego z europejską formą pochówku pomimo tego, że mieszkańcy Torajy to również chrześcijanie. Ceremonia odbywa się długo po śmierci członka rodzinny, a powodem są koszty całej imprezy. Do tradcyjnego pogrzebu potrzebne są: specjalnie wybudowane na ten czas trybuny, wystawny katafalk w wersji mobilnej, kilkadziesiąt wołów, kilanaście świń, jeszcze więcej karpii, kilka setek członków rodziny i dużo sił do pochodów, przemówień, śpiewów i tańców. Impreza trwa miesiąc. Przez ten czas odbywa się uroczysty pochód z katafalkiem przez wieś, rytualne śpiewy i tańce, biesiadowanie i rytualne zabijanie zwierząt. Torajański pogrzeb, dla niewprawnego widza bardziej przypomina wesele niż smutną stypę- dorośli jedzą, piją i gawędzą, a w tym samym czasie dzieci bawią się zwierzakami dostępnymi na pogrzebowej arenie.

jaskinia w parku motyli niedaleko Makassaru

ceremonia pogrzebowa w Torajy:














W Torajy śmierć jest motywem przewodnim. Poza spektakularnymi pogrzebami, na przyjezdnych czekają groby wykute w masywach górskich, poutykane w jaskiniach trumny i pochowane w drzewach szczątki dzieci. Taki zestaw, szczególnie po moim krótkim opisie, może sprawiać wrażenie totalnego szaleństwa. Jednak w połączeniu z mieszkańcami tego regionu, ich kulturą, wierzeniami, zachowaniem i otaczającą ich naturą odbiór jest bardzo pozytywny.



dziecięce groby ukryte w pniu drzewa




podobizny umarłych umieszczone wysoko w górze

grobowce w skałach


przewodnik po jaskiniach-cmentarzach


Po Torajy wybraliśmy się do Mamasy. Aby przedostać się do oddalonego o 80 kilometrów miasteczka musieliśmy spędzić 19 godzin w podróży. Z calą pewnością było warto. Dolina jest pełna małych wiosek z tradycyjnymi domami i ich niezwykle gościnnymi mieszkańcami. Po dwóch dniach trekkingu musieliśmy obrać kierunek na południe, aby dostać się do samolotu na Bali.














sobota, 14 stycznia 2012

Grudzień

Ostatnie dwa miesiące upłynęły na podróżowaniu tu i tam, stąd tak długa przerwa w postach. Teraz również mamy mało czasu, dlatego zamieszczamy krótkie opisy wraz ze zdjęciami z ostatnich wycieczek. Już za miesiąc w Warszawie będziemy opowiadać Wam nasze przewspaniałe, niesamowite, egzotyczne historie.

W grudniu trafiliśmy na Borneo, jak dla mnie numer jeden spośród wszystkich indnonezyjskich wysp, które do tej pory zwiedziliśmy. Kalimantan, indonezyjska część wyspy, w porównaniu do Jawy czy Bali to zupełnie inna rzeczywistość. Większość wyspy porasta puszcza tropikalna i tylko gdzieniegdzie dostrzec można efekty działalności człowieka. Niestety w ostatnim dziesięcioleciu Indnonezyjczycy postanowili zmienić te proporcje i rozpoczęli pozyskiwanie surowców na masową skalę. Na lotnisku przylatujących pasażerów witają reklamy monstrualnych koparek, dźwigów i wywrotek. Po wyjściu te wszystkie pojazdy można zobaczyć na żywo, poruszające się po głównych drogach wyspy. Na rzekach pełno jest barek przewożących tony węgla i gigantyczne, drewniane bale. Do tego powycinane hektary lasów i kopalnie odkrywkowe wielkości małych miasteczek tworzą bardzo interesujący, aczkolwiek równie traumatyczny obraz Borneo XXI wieku.

Szczęśliwie istnieje też druga, optymistyczna strona Kalimantanu. Bezkresna dżungla, zamieszkana przez wolnożyjące krokodyle, orangutany, tysiące ptaków i owadów. Wycieczka do Kutai National Park niedaleko Sangatty we wschodniej części wypsy była okazją do spotaknia z orangutanami. Razem z Bapakiem- naszym leśnym guru, odbyliśmy trzy wycieczki w głąb dżungli. Spotkaliśmy się z mamami orangutanami i ich dziećmi, waranem i tarantulą. Pająków i owadów było całe mnóstwo. Do tego drzewa z pniami wielkości małych domków, woda prosto z liany i tysiąc innych atrakcji egzotycznej puszczy.

Po wizycie w Kutai przyszła kolej na wyprawę w górę rzeki, której celem było spotkanie z Dajakami – rdzenną ludnością centralnej części Borneo. Aby się tam dostać czekała nas noc na pokładzie eksluzywnego statku pasażersko- towarowego, gdzie każdy miał swój kawałek podłogi lub drewnianej ławy, oprócz tego 6 łazienek z bieżącą wodą, czyli dziura w podłodze wprost do rzeki i inne ciekawostki rodem z Indonezji. Po rejsie trafiliśmy do wiosek zamieszkanych przez Dajaków. Charakterystyczne dla Dajaków są długie, jednoizbowe domy na palach, tradycyjne tańce i wspaniałe wzory widoczne w rękodziełach i architekturze. Oczywiście współcześni Dajakowie, których spotkaliśmy w Muara Muntai czy Tanjiung Isuy nie nosili trzcinowych spódniczek i nie biegali z włóczniami w rękach, za to posiadali zestawy satelitarne w swoich chatkach, motory, piły mechaniczne itp.


Surabaya (Jawa, w drodze na Kalimantan)








Kutai Park












Mancong - wioska Dajaków







w wiosce Dajaków niedaleko Melak











plantacja kauczuku

park orchidei bez orchidei, ale za to ze zbanecznikami




w drodze do Muara Muntai








podwórko w Jogjy