Wczoraj wybraliśmy się na wschód. Jest tam kilka świątyń buddyjskich, które stoją na środku pola ryżowego. Po wejściu każdy dostaje chustę do zakrycia nóg i biały kwiatek we włosy. Większe uroczystości odbywają się w lutym, wczoraj mogliśmy tylko obserwować mieszkańców, którzy przychodzą składać ofiary bóstwom. Ofiara przeważnie ma formę niewielkiego koszyczka, utkanego z liści, w którym znajdują się kwiatki, kadzidła, jajka, pieniądze i woda. Na ulicach Sinagarja można spotkać Panie, które sprzedają produkty na ofiarę. Na co dzień owe koszyczki z zapalonymi kadzidełkami można znaleźć również na każdym rogu- na korytarzu w akademiku, na stolikach w restauracji czy na wejściu do banku.
W czasie wczorajszej wycieczki trafiliśmy na kolejną interesującą plażę. Na całym pasie ciągną się chatki z bambusów, przed którymi stoją łodzie. Pomiędzy nimi toczy się normalne wioskowe życie- gotowanie, pranie, sprzątanie wszystko na otwartej przestrzeni. Z zaskakujących zjawisk- Panowie Rybacy patroszyli złapanego w morzu żółwia. Wyglądało to mało przyjemnie, zdjęć nie będzie. Z rybackiej osady pojechaliśmy dalej na wschód, drogą która okrąża Bali. Po drodze palmy, morze, wulkan. Panowie w przydrożnych warsztatach kują w kamieniu buddyjskie posągi, z drewna tworzą meble i drzwi, nikomu raczej się nie śpieszy.
Powoli zaczyna nam się uprzykrzać jedzenie- ryż i kurczak, kurczak z ryżem i ryż z kurczakiem to, póki co nasza dieta. Nie ma też pewności czy po ogarnięciu słownictwa kulinarnego w bahasa indonezja będzie lepiej. Na śniadania jemy posiłki typowo obiadowe, na obiad również obiadowe i na kolacje też obiad i wygląda na to, że jest to typowe w tym kraju. W sklepach ciężko jest znaleźć coś poza chrupkami, zupkami w proszku, wodą, pieluchami. Ratunkiem są dwa duże sklepy w mieście, gdzie produktów jest dużo więcej, ale portfolio produktowe też nazbyt bogate nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz